FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 7. KRASNOLUDZKIE KRÓLESTWO AZARAM... Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Orgrim
Mędrzec Imperium



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram

PostWysłany: Śro 10:35, 02 Sie 2006 Powrót do góry

* * *

....Wędrowali nieustannie, aż noc ustąpiła miejsca szaremu i mglistemu porankowi. Doskonale znający wąwóz krasnolud szedł przodem. Mag prowadził okulałego Askora, przez co zostawał nieco w tyle. Nim nastało południe zrobili jeden krótki postój nad niewielkim strumieniem, aby ugasić pragnienie i chwilę odpocząć. Do bramy królestwa krasnoludów pozostało jeszcze pół dnia marszu. Thurgon nie okazywał ani cienia zmęczenia, podczas, gdy Daemarowi wyraźnie dały się już we znaki kolejne podejścia wyboistej dróżki, to w górę, to w dół.

Mijały kolejne godziny. Słońce już dawno przekroczyło zenit, gdy w końcu krasnolud przystanął na szczycie kolejnego pokonanego wzniesienia i oparł się o przydrożną skałę. Owa skała jednak tylko na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie. Po dokładniejszym przyjrzeniu się ujawniała skrywany posąg Khazadara – wielkiego ojca Starszej Rasy.
-Oto i Azaram – obwieścił Thurgon swoim niskim, gardłowym głosem. – Niezdobyta twierdza Dzieci Khazadara. Od przeszło stu lat we władaniu króla Orgrima z rodu Gothrima Żelaznorękiego.
Te słowa wyraźnie ucieszyły maga. Nie przypuszczał, że Orgrim wciąż żyje, gdyż już obejmując tron był dość wiekowy, jak na krasnoluda. Dobrze go znał jeszcze z czasów, gdy Azaramem władał jego ojciec, Dorin II. Daemar pamiętał, że znacznie więcej wówczas podróżował i częściej gościł na królewskich dworach. Dopiero później na wiele lat osiadł w Galedorze. Teraz miał powody, by tego żałować, jednakże nie tylko tego nie dało się już odwrócić.
Stali z Thurgonem na szczycie wzniesienia pośród górskich ścian, tworzących znacznych rozmiarów półkolisty plac. Poza litym posągiem po środku było na nim wiele kamieni i głazów, przez co możnaby go pomylić ze zwykłą górską kotliną, jednakże wystarczyło podnieść nieco wzrok, by przekonać się, że tak nie jest. Cała północna półkolista skalna ściana wyżłobiona była na kształt majestatycznej bramy podziemnego pałacu. Niezliczone kolumny, rzeźby wojowników i rozmaite krasnoludzkie ornamenty mistrzowsko wkomponowane były w skalne półki, uskoki i rozpadliny. Spływający z góry niewielki strumień, opadający pomiędzy dwiema masywnymi statuami dzierżącymi w dłoniach gotowy do walki oręż, rozdzielał się na kilka mniejszych, tworzących zwiewne, srebrzyste kaskady po obu stronach potężnej bramy. Ich szemrzące, połyskliwe wstęgi wspaniale współgrały z inkrustowanymi runicznymi wzorami na spiżowych wrotach twierdzy. Cała wydrążona w litej skale budowla sięgała w górę na przeszło sto stóp, gdzie płynnie przeistaczała się w naturalne twory, zdawała się łączyć z górą i sięgać jej szczytu. Z kolei u podstawy nikła we mgle spowijającej plac.
Do bramy wiodła ledwie widoczna kamienna rampa. Same wrota wielkością dorównywały budowlom ludzi, podczas gdy solidnością i kunsztem wykonania dalece je przewyższały. Przytłaczały swoją potęgą i rozmachem, z których Starsza Rasa słynęła pomiędzy innymi ludami Eltaru.
Gdy Daemar z Thurgonem dotarli na początek rampy, wrota mruknęły i zadudniły. Zadziałał jakiś potężny mechanizm, a głuche echo jego pracy zaczęło się wydostawać przez powiększającą się szczelinę. W ich nozdrza uderzyło ciepłe, przesycone zapachem siarki i stali powietrze. Jakkolwiek nieprzyjemny byłby to zapach, nie sposób było wyobrazić sobie to miejsce bez niego. Stanowił w jakiś niepojęty sposób naturalne uzupełnienie tej posępnej, starożytnej budowli, a jego brak byłby równoznaczny ze zniknięciem jej mieszkańców.
Thurgon z namaszczeniem wciągnął powietrze. Bez wątpienia tu był jego dom i jego serce.
Po chwili na drugim końcu rampy pojawiło się kilkunastu krępych mieszkańców twierdzy. Każdy trzymał w rękach ciężką żelazną włócznię i odziany był w pancerz. Ustawili się po obu stronach rampy na całej jej długości. Daemar dopiero teraz zauważył, że jego towarzysz znacznie przewyższał wzrostem innych Azaramczyków, co wydało mu się nieco dziwne. Rzadko się zdarzało, by członkowie jednego klanu tak znacznie się od siebie różnili.
Thurgon ukląkł na jedno kolano, gdy pośród otwartych wrót stanęło pięciu bardzo sędziwych krasnoludów. Ich długie, bujne i niemal całkowicie siwe brody spływały niżej ogromnych żelaznych pasów. Z szerokich ramion zwisały kosztowne płaszcze i znakomite futra, a ręce ozdabiały masywne bransolety i rękawice z grawerowanego żelaza. Głowę jednego z nich wieńczyła argentanowa korona, a tors okrywał nad podziw kunsztownie wykonany spiżowy napierśnik, cały pokryty złotymi runami.
-Od wieków nie dane mi było przyjmować tak zacnego gościa pod sklepieniami domu mych ojców – przemówił uroczyście krasnolud swoim grzmiącym, niskim głosem, po czym zrobił kilka kroków w kierunku maga. – Witaj wielki Dianfarocie, mentorze i wysłanniku Wysokiej Rady... Nie sądziłem, że dane mi jeszcze będzie cię spotkać. Jestem Orgrim, syn Dorina z rodu Ghotrima Żelaznorękiego, władca klanu Zhurkazan i twierdzy Azaram, wielkiej strażnicy Tul Duaru. Zechciej przyjąć mą gościnę. – podobnie, jak wcześniej Thurgon, lekko pochylił głowę przed Daemarem. Twarz miał wyniszczoną i brzydką, nawet jak na krasnoluda, ale mimo to dało się na niej wyczytać nieposkromioną dumę i szlachetne pochodzenie. Bielmo na prawym oku i wielka, dawno zagojona blizna, sięgająca od pobrużdżonego czoła, aż po skrytą pod siwą brodą żuchwę, dodawały ponurej grozy jego obliczu. Daemar odwdzięczył się pokłonem.
-Witaj szlachetny Orgrimie. Rad jestem widzieć cię w dobrym zdrowiu po tak wielu latach. Gościna na twym dworze będzie dla mnie zaszczytem, którego ani myślę sobie odmówić. Nie omieszkam także prosić cię o pomoc, gdyż mój koń okulał, a droga przede mną daleka i wymagająca pośpiechu...
-Wiem Dianfarocie o twoim zmartwieniu, a także o wczorajszym starciu z szaroskórymi. Oczy Azaramu obserwowały was od czasu rozstania z oddziałem ludzi ze wschodu. Możesz liczyć na wszelką pomoc, ale teraz pozwól, bym zaprosił cię na posiłek. Nie zwykłem przyjmować gości przed progiem mego domu. Ty natomiast, Thurgonie – ton głosu Orgrima zmienił się - stawisz się dziś przed Starszymi...
Wszyscy z wolna ruszyli w półmrok, panujący we wnętrzu niezwykłej góry. Za Orgrimem i Daemarem podążyło czterech Starszych klanu. Dwaj strażnicy zaopiekowali się Askorem, który jednak wyjątkowo niechętnie przekroczył próg twierdzy. Za Thurgonem i resztą straży głucho zawarły się wrota, całkowicie odcinając ich od skąpanego w jasnym świetle zewnętrznego świata.

* * *

Głębokie echa rytmicznych uderzeń setek kowalskich młotów i górniczych kilofów odbijały się od gładkich ścian, lśniących posadzek i łukowatych sklepień pałacu Orgrima. Rzędy masywnych kolumn z twardej skały okrążały wielką komnatę tronową, a każda z nich poświęcona była jednemu władcy tej góry. Wiele z nich już zostało przystrojonych rzeźbami upamiętniającymi najszlachetniejszych synów Khazadara – od Throna Wielkiego, przez ród Ghormara, synów Krontha Czarnego, do potomków Ghotrima Żelaznorękiego. Kolumna Dorina II była ostatnią z ozdobionych królewskim imieniem i wizerunkiem. Kolejne dopiero oczekiwały swoich czasów i patronów – gładkie i nietknięte.
W Sali Przodków panował niezwykły nastrój. Niemalże jedynym źródłem światła było coś na kształt wielkiej spłaszczonej kopuły w sklepieniu. Przez otwór w jej najwyższym punkcie wpadał strumień bladego, błękitnawego światła – światła dziennego, przenoszonego z zewnątrz skomplikowanym systemem srebrnych zwierciadeł, o którym jednak mało kto, poza krasnoludami, miał pojęcie. Padało ono wprost na wykuty w kamieniu tron królewski i wypełniało salę niezwykłą szarą poświatą. Z oparcia tronu spoglądało butne oblicze Zhura, opiekuna klanu Zhurkazan i patrona twierdzy.
Czas zdawał się tu stać w miejscu od czasów starożytnych, zamrożony, niczym wodospad pośród górskich lodowców. Zasępione twarze przodków milcząco przyglądały się zgromadzonym tak samo, jak przed setkami lat, niby duchy przeszłości sprawujące pieczę nad swą siedzibą. Wielu z nich Daemar znał. Rozpoznawał ich i przywoływał w pamięci sceny z ich czasów – triumfy i upadki, chwałę i hańbę, stoczone bitwy i ciągnące się nieprzerwanie wojny. Wojny z Uriorem – pozbawione początku i końca nieustające zmagania, narzucające rytm światu od początku jego istnienia.
Daemar zajmował puste miejsce jednego z członków Starszyzny, tuż obok tronu Orgrima. Radzili już przeszło godzinę. Mag starał się jak najdokładniej nakreślić królowi zaistniałą sytuację, jednocześnie zdradzając możliwie najmniej szczegółów. Dobrze wiedział, że krasnoludów nie interesowały sprawy Eilorów, i że bezpieczniej było o nich w ogóle nie wspominać.
Niepokorna Starsza Rasa została wygnana z Sormithiaru przed nieomal dwoma tysiącami lat, za nieposłuszeństwo, które w efekcie doprowadziło do Wojny Rozpaczy, wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami. Krasnoludy uniosły się dumą i całkowicie odwróciły od Eilorów. Pozostały jedynie pojedyncze klany, które wciąż mogłyby podjąć walkę za Władców Sormithiaru, jednak próżno ich było szukać w Azaram.
-Dianfarocie, – rzekł Orgrim po chwili namysłu – w twardych murach Azaramu zamieszkuje blisko tysiąc i pięćset gotowych do walki wojowników. Teraz, przed zimą, przybyło także wielu Khazdów… Do szturmu na tę twierdzę musiałby się rzucić ktoś niepojęcie potężny, albo niesłychanie głupi... A groźby głupców i szaleńców znaczą dla mnie mniej nawet, niż życie Erima, gdyż o te skały rozbijały się już prawdziwie wielkie armie. O żadnej takiej potędze jednakowoż nie słychać od bardzo dawna ani wśród ludzkich siedlisk, ani na rubieżach przeklętych Erimów, a i Urior cicho siedzi po niedawnych starciach na Ghotarilldzie. Poza tym bez mojej woli i wiedzy Tul Duarem nie prześliźnie ani się jedna mysz, ani setka trolli...
-Jednakże cztery wybiły wczoraj karawanę o dzień drogi stąd... – przerwał Daemar.
-One zeszły z gór, a nie przybyły traktem. – nadął się Orgrim. – W dodatku ledwie na kilka godzin przed jej przybyciem. Nie jesteśmy w stanie obserwować wszystkich gór i ścieżek wokół, magu.
-Wasza Wysokość, chodzi mi tylko o to, - Daemar powrócił do ważniejszych spraw - aby Azaram było czujne i gotowe do wojny, gdyż niewykluczone, że w przeciągu najbliższych tygodni – może athinów, Urior wyruszy. Wtedy należy się spodziewać, że zechce przejść przez Tul Duar w całej swej liczebności, a wiedz, Orgrimie, że już od dawna gromadzi siły...
-Azaram jest gotowe! Długo, czy niedługo – cały Urior może i dziś stanąć pod tymi wrotami! – uniósł się Orgrim. - Nie ważne kiedy uderzy. Póki świat światem, temu domowi dzieci Khazadara na pewno nie zagrozi.
-Wcale nie mam zamiaru umniejszać potęgi twego królestwa, Orgrimie. Pragnę cię tylko ostrzec, abyś nie popełnił błędu i nie zlekceważył tego, co musi w końcu nastąpić, gdyż jest to pewniejsze, niż nadejście zimy. – Daemar perorował z niezmąconym spokojem w głosie. Wiedział, że przesadna pewność siebie i ufność w siłę skał i żelaza jest u krasnoludów równie oczywista i nieprzezwyciężona, jak głupota u ludzi. – Nie ignoruj siły nieprzyjaciela. Pamiętaj, że nie zawsze udawało wam się powstrzymać jego krwawy pochód...
-Nigdy nie ugięliśmy się, ani nie odstąpiliśmy od murów, magu! – gorączkowo zaprotestował stary krasnolud.
-Ale też nie zawsze ryzykowaliście otwartą walkę z maszerującymi przez wąwóz legionami...
Orgrim poczerwieniał na twarzy i nerwowo wciągnął powietrze.
-W całej długiej historii Azaramu raz jeden tak się stało!
-Dwa razy... – poprawił Daemar. W prawdzie nie miał zamiaru wdawać się w kłótnię, ani licytować z królem, jednakże ślepy upór i duma krasnoluda zaczęły go już męczyć.
-Prawdę mówi... – wtrącił skrzekliwym, chrypiącym głosem bardzo sędziwy i wymizerowany członek Starszyzny, siedzący po prawicy króla. – Dwakroć nasi przodkowie nie podjęli walki...
Orgrim łypnął gniewnie w jego kierunku niewidzącym okiem, a kłykcie zaciśniętej na oparciu tronu pięści przybrały trupio białej barwy.
-Aye, tak było! – potwierdził siedzący obok Daemara gruby krasnolud, z brodą splecioną w jeden pokaźny warkocz sięgający krocza. – Pierwsza rzecz była za Thangara Białogłowa... – obficie pociągnął katar w głąb wielkiego nosa, aż Daemar poczuł niesmak w ustach – ...aleśmy to odpokutowali. Tamte dzikie hordy nie mogły być tu zatrzymane. Przeszły więc... Aleśmy je za to rozgromili, jak wracały z krain ludzi na zachodzie... – zassał powietrze, aż zabulgotało, po czym głośno przełknął i wytarł nos palcami.
-Raczej, jak niedobitki powracały po przegranej wojnie... – zaskrzeczał pokurczony starzec. – Tam nie było chwalebnej pokuty. Nagorów trzeba wyżynać, ale cóż jest chwalebnego w rzezi na uciekających? Zatarliśmy swoją hańbę, ale jej nie zmyliśmy... A pogorszyła się ona jeszcze za Thorena, syna Khorena, Złotym zwanego... Pozwoliliśmy tedy plugawym uriorskim pomiotom opłacić swe przejście na zachód, psia jego mać, kosztownościami! – splunął pogardliwie, a jego cienki, chrypiący głos zaczął drżeć i się łamać. - I to złupionymi na człeczych ziemiach na wschodzie!
Te słowa wywołały poruszenie wśród Starszych, z których każdy nagle zapragnął wygłosić własny pogląd w sprawie, która okazała się wyjątkowo drażliwym tematem. Zaczęło się przekrzykiwanie i licytowanie.
Skłonność krasnoludów do patrzenia w przeszłość, do przypominania i rozdrapywania dawnych krzywd, zwad i nieprawości, o których historia zdążyła już zapomnieć, była zupełnie niezrozumiała dla innych ras śmiertelnych. Prawdopodobnie wynikało to z ich długowieczności i daleko sięgającej pamięci, niemniej jednak nawet dla Daemara bywało czasem zaskakujące.
Orgrim siedział nieruchomo z marsową miną i stukał gniewnie w oparcie tronu potężnymi palcami. Po chwili uniósł dłoń, a cała wrzawa ucichła.
-Nie było to hańbą, a transakcją handlową... Czasy były złe, a decyzje trudne. – zawyrokował władczo. – Hańbą byłoby dopuszczenie do upadku Azaramu, a nieprzyjęcie okupu – głupotą. Zatem, magu – przeniósł wzrok na Daemara, który w owej dyskusji nie brał udziału. – jak już powiedziałem: raz jeden tak się stało, byśmy nie ruszyli na spotkanie nieprzyjaciela. – ton jego głosu był zdecydowany i ostateczny. Daemar ani myślał dłużej drążyć tematu. Nie po to tutaj przybył, by wykłócać się o słuszność decyzji, które zostały podjęte przed setkami lat. Przyjął słowa Orgrima milczeniem, aby więcej do tego nie wracać.
-Nie o tym jednak mówiliśmy. To dawne dzieje i nie ma co ich roztrząsać. – zmienił ton Orgrim. – W gotowość Azaramu wątpić nie musisz. Klnę się na własną brodę, że póki obaj świat widzimy, Tul Duar i Azaram będą stały krwawym murem na drodze czarnych hord Urioru! A jeśli kiedyś przyjdzie taka potrzeba, powierzymy swe życie Zhurowi, ale od murów nie odstąpimy...
-Oby tak było, przyjacielu... – szepnął ponuro Daemar.

Nastąpiła chwila milczenia. Każdy z członków Starszyzny zdawał się rozważać słowa Orgrima, niektórzy ponuro kiwali głowami, jednak żaden nic nie rzekł. W końcu król uczynił głęboki wdech, po czym klasnął w dłonie. W odzewie rozwarły się wrota komnaty i weszło dwóch strażników.
- Dianfarocie, pozwól zatem, że zostaniesz teraz zaprowadzony do swojej komnaty. – Orgrim powstał i wskazał dłonią na dwóch krasnoludów zbrojnych w ozdobne żelazne włócznie. – Na nas czekają jeszcze inne ważne sprawy. Odpocznij teraz, a wieczorem zapraszam cię na ucztę.

* * *

----------------ZOBACZ WSZYSTKIE FRAGMENTY---------------


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Thornvall
Mędrzec Imperium



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Północne Krainy

PostWysłany: Czw 15:02, 03 Sie 2006 Powrót do góry

O... jakieś znajome imiona Very Happy

Ciekawy fragment, dowiadujemy się nieco o życiu krasnoludów w Twoim świecie, mogłeś tylko nieco więcej czasu poświęcić na opisanie ich grot, komnat - zwłaszcza tej, w której toczyły się obrady - i całego miasta Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Orgrim
Mędrzec Imperium



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram

PostWysłany: Czw 15:34, 03 Sie 2006 Powrót do góry

o miastach krasnoludów jeszcze bedzie sporo - odegrają dość znaczącą rolę w fabule Wink

natomiast co do Twojego posta w temacie o wąwozie trolli - teraz zauważyłem że nie dałem Wam jednego fragmentu, w którym Daemar sie pierwszy raz z Thurgonem spotyka... zatem zaraz to nadrobię (ponieważ to krótki fragment, to będzie to temat o połowie numerka Wink )


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin