FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Dzieje legionu Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Thornvall
Mędrzec Imperium



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Północne Krainy

PostWysłany: Czw 21:04, 03 Sie 2006 Powrót do góry

Oto próbka moich wypocin i jedyny fragment tego, co zachowało się z mojej twórczości na dysku.
Miejcie jednak na uwadze, że opisik ten powstał prawie 4 lata temu kiedy dopiero stawiałem pierwsze kroki w świecie fantasy, a o czytaniu tego gatunku nie myślałem jeszcze przez ponad rok. Stąd też tematyka nieco odbiega od tematyki forum. niemniej jest to moje opowiadanie o kilku dniach z życia pewnego rzymianina Jackusa Varusa dlatego postanowiłem je dodać w tym dziale z drobnymi jedynie poprawkami. Miłej lektury - oby Laughing
Zobaczymy, może wkrótce dodam jeszcze coś, ale już bardziej w temacie Wink

* * * * * * * * * *

Mieszkałem spokojnie na jednej z małych faremek należących do mojego ojca niedaleko Aten. Spędzaliśmy tu jesień. Było to miejsce urocze, oderwanie od codzienności i zgiełku Neapolu, w którym się wychowałem. O wiele zaś ciszej niż w pełnym niespodzianek Rzymie, gdzie niedawno skończyłem pobierać nauki u medyków. Dni mijały powoli i sennie - jak dla mnie młodego pełnego werwy ciekawego świata człowieka, zbyt spokojnie. Kupiłem nieco ziemi na Cyprze z myślą, by wyruszyć i może tam znaleźć jakiś kąt dla siebie. Nie wiedziałem tylko jak to powiedzieć ojcu. Pewnego wieczoru siedziałem z nim w ogrodzie oglądając zachód słońca.
- Widzisz mój synu jakie to cudowne miejsce? Niby wszędzie zachody są piękne, ale dopóki tu nie przybyłem tak się nimi nie zachwycałem. Bogowie zesłali mi fortunę, gdym grał z Elenisem w kości. Ale co cię trapi młodzieńcze? - spytał - Efrathe nalej mu jeszcze wina. - skinął na służkę i ta po chwili stała już u jego boku.
- Ojcze... Jak zawsze masz rację... Tu jest bardzo pięknie...
- Ale. - wtrącił ojciec.
- ...Za dwa dni płynę na Cypr... - tu przystanąłem na chwilkę chcąc zobaczyć jak zareaguje, lecz jego twarz nadal promieniała - Kupiłem tam ziemię i zamierzam ta zostać jakiś czas.
Dodałem szybko, by nie zmarnować chwili dobrego nastroju ojca. Teraz rysy jego twarzy zmieniły się. Pochmurniał nieco, ale nie chciał dać tego po sobie poznać i ze stoickim spokojem zapytał:
- Czy ci tu źle? Masz tu wszystko, czego możesz zapragnąć.
- Tak ojcze, ale... Jestem już mężczyzną muszę w końcu coś zrobić sam. Tego wymaga moja duma ja... Ja podjąłem już decyzję. Chciałem cię tylko o niej poinformować.
- Spieszno Ci do przygód młodzieńcze?
Przerwał mi, choć i tak nie miałem już nic do dodania. Po chwili milczenia, gdy się nieco uspokoił zaczął mi opowiadać o swojej młodości, dodając przy okazji kilka rad. Zagwarantował też, że pomówi z matką oszczędzając mi w ten sposób o wiele trudniejszej rozmowy. Dopiero co bowiem cieszyła się z mego powrotu po kilkuletniej nieobecności.

Gdy dopływałem już do wybrzeży Cypru obraz naszej rozmowy stanął mi przed oczami. W porcie zrządzeniem losu spotkałem starego druha. Zaprosiłem go do mej skromnej posiadłości. Opowiedział mi, że wraca z Syrii i słyszał, że mój kuzyn Tyberius stacjonuje tam ze swoim legionem. Powspominaliśmy jeszcze stare dobre dzieje i pożegnałem go. Następnego dnia wysłałem posłańca z listem do mego kuzyna.
Gdy po jakimś czasie wracałem z Paphus do domu ujrzałem gońca. Miał on dla mnie list od kuzyna. Pisał, że w jego legionie brakuje medyka i, że gdybym tylko miał ochotę przyjmie mnie z otwartymi ramionami.
Nie namyślałem się długo. Postanowiłem jeszcze o niczym nie informować ojca i wyjechać do kuzyna, by przedyskutować to i owo. Znów wysłałem do Tyberiusa posłańca, by przygotował pomieszczenia na szpital, gdyż z jego listu wynikało, że byłby dość przydatny. Mojemu najwierniejszemu słudze Jullesowi nakazałem, by doglądał mego skromnego dobytku. Cztery dni później wypływałem już z Paphus z lekkim zaniepokojeniem. Nawet w miejscu, które sam wybrałem nie usiedziałem miesiąca. Miałem jednak nadzieję, że w Syrii będzie ciekawiej. W końcu będę medykiem legionu - pomyślałem.
W trakcie rejsu złapała nas burza. Pływałem już po morzach i niejedną przeżyłem, ale ta była największa. Od jednego z marynarzy dowiedziałem się, że sztorm zniósł okręt z kursu i przez to nasza podróż może się wydłużyć nawet kilka dni. Dobrze zrobiłem - pomyślałem - jeszcze nie dotarłem do Tyberiusza, a już robi się ciekawie.
W porcie czekał już na mnie zaniepokojony sługa mojego kuzyna. Opowiedziałem mu o podróży i wyruszyłem z nim do Jerozolimy, gdzie stacjonował Legion XXII.
Do celu podróży dotarliśmy wieczorem. Tyberius powitał mnie osobiście i zaprosił na wieczerzę, podczas której rozmawialiśmy o rodzinie, wieściach z różnych prowincji Imperium i przede wszystkim o mojej przyszłości w legionie.

Następnego dnia po przybyciu do koszar przeszedłem już na poważnie do moich obowiązków, w końcu przybyłem tu by zorganizować szpital, a później nim kierować. Nie mogłem tego jednak osiągnąć w pojedynkę. Udałem się więc do Tyberiusza, by się dowiedzieć jak się sprawy miały przed moim przybyciem.
- Ave mój kuzynie. Przychodzę do ciebie, by porozmawiać o naszym szpitalu. Otóż Tyberiuszu sam nie poradzę sobie z leczeniem twoich żołnierzy bez czyjejś pomocy, przecież ktoś musi być przy chorych cały czas, a jeden człowiek temu nie podoła. Dlatego powiedz kto się tym zajmował zanim tu trafiłem, czy któryś z twoich ludzi zna się choć trochę na medyce, lub na zielarstwie?
- Tak mam kogoś takiego, nie jest on jednak medykiem tak jak ty Jackusie. Nazywa się Goracjusz, lecz do tej pory najpoważniejszym, czego się podjął było złożenie złamanej nogi jednego z robotników.
- Wspaniale każda pomoc się przyda! Czy możesz po niego posłać?
- Dobrze.
Skinął na jednego z żołnierzy i wydał rozkaz. Po niedługiej chwili Goracjusz przybył i stanął na baczność naprzeciw nas.
- Ave Cezar! - powiedział.
- Ave - odpowiedzieliśmy, po czym Tyberiusz zwrócił się do niego tymi słowami - Wezwałem cię tu, gdyż jak zapewne wiesz od wczoraj jest wśród nas medyk, a dziś poprosił mnie o kogoś do pomocy, posłałem po ciebie.
- Cieszę się, że pamiętałeś o mnie szlachetny Tyberiusie. - Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
- Tak Tyberiusie - wtrąciłem - to już jeden jest. Teraz potrzebuję jeszcze tylko dwóch, czy trzech ludzi. Możesz wydać stosowne rozkazy? Najlepiej, gdyby opatrywanie ran nie było im obce.
Tyberiusz zgodził się.
- Świetnie. Więc teraz pójdę zobaczyć budynek naszego przyszłego szpitala. Choć ze mną Goracjuszu.
Po drodze zaznajomiłem się z żołnierzem i rozmawiałem o sytuacji, jaka miała tu miejsce wcześniej. Na miejscu okazało się, że mój kuzyn ma jakiś dodatkowy zmysł wyczucia. Sam nie wybrałbym lepszej lokalizacji dla lazaretu - pomyślałem. Budynek znajdował się na uboczu, był duży - od frontu na jakieś dwadzieścia kroków. Od zgiełku miasta osłonięty był murami, a od głównego placu koszar oddzielony magazynem. Z tyłu zobaczyłem rury, które ciągnęły się, aż do głównego zbiornika z wodą. Z zewnątrz cudo, ale czy w środku będzie się nadawał? Nieco zaniepokojony wszedłem do środka. Podwójne drewniane drzwi otworzyły się z cichym zgrzytem. Moim oczom ukazała się przestronna sień. Na wprost Znajdowało się duże przejście do centralnego pomieszczenia. Było ono krótsze, lecz sporo szersze od poprzedniego. Przede mną i po bokach znów były przejścia. Poszedłem natychmiast prosto, przyciągnęło mnie, ponieważ było w nim wiele światła. Gdy wszedłem do niego wszystko się wyjaśniło. W ścianie były trzy okna, lecz z poprzedniego pokoju widać było tylko jedno. Pokój był nieco większy od sieni. Był tu piec i pojemnik na wodę zdolny pomieścić dziesięć, może więcej wiader. Tu będę przeprowadzał zabiegi - pomyślałem śmiejąc się do siebie w duchu. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem drzwi. Pchany ciekawością natychmiast wszedłem do tego pokoju. Dorównywał on wielkością poprzedniemu. Tu zobaczyłem kolejne drzwi, wyszedłem przez nie i znalazłem się w centralnym pomieszczeniu. Dziwne - pomyślałem - nie widziałem ich tu wcześniej. Po chwili jednak doszedłem do wniosku, że nawet nie rozejrzałem się dokładnie po tym pokoju i już pobiegłem wręcz do następnego. Później obejrzałem jeszcze trzy przestronne pokoje, z czego jeden miał prawie dziesięć na dziesięć kroków. Wyszedłem na zewnątrz, by przyjrzeć się "mojemu" szpitalowi raz jeszcze. Byłem dumny. Dopiero teraz zauważyłem Goracjusza, tak byłem przejęty, chodził przecież za mną uśmiechając się.
- Myślę Goracjuszu, że będzie nam się dobrze razem współpracowało. Poduczę cię wszystkiego. Ten lazaret będzie znany w całej Jerozolimie, Judei, a może nawet w Syrii.
- Też mam taką nadzieję.
- Dobrze. Wracajmy.

Świetnie mi się wszystko układa - pomyślałem. Ledwo przybyłem do Jerozolimy, a już mam świetnie usytuowany i wyposażony lazaret.
- Goracjuszu jak dobrze, że cię widzę mam nadzieję, że dołożyłeś wszelkich starań, by wyposażyć nasz szpital według moich wymagań.
- Tak jest Jackusie. Według twych wytycznych nakazałem w odpowiednich pomieszczeniach ustawić łóżka, razem jest ich 37. 27 dla naszych żołnierzy, a reszta dla mieszkańców. W oknach wiszą lniane zasłony, by do wnętrza nie dostawał się kurz. To samo na przejściach między pomieszczeniami.
W tym momencie doszliśmy do budynku lecznicy. Zobaczyłem go takim, jakim go sobie wyobrażałem. Specjalnie tu nie przychodziłem, by zobaczyć, co też potrafi zdziałać Goracjusz. Teraz wiem, że jest godnym zaufania człowiekiem i że będzie mi na prawdę pomagał.
- Wspaniale! - wykrzyknąłem - A co z pokojami, w których ratować będziemy ludzi?
- Są również gotowe. W pokoju na wprost ustawiliśmy dwie ławy a po lewej stronie od wejścia Szafę na bandaże. W twoim pokóju - po lewo ustawiliśmy na środku stół, tak jak kazałeś. Ustawiliśmy również półki, byś mógł trzymać tam swoje medykamenty. Ale chodźmy do środka, sam zobaczysz. Wewnątrz czekają już na nas dwaj żołnierze, którzy będą nam służyć za sanitariuszy. Jest również Efiriasz - zielarz...
- Zielarz powiadasz, tak, tak, może być pomocny.
- Tak, polecił mi go jeden z przyjaciół, ale doradzałbym na niego uważać, przynajmniej na razie, gdyż jest on Żydem, a wiesz przecież Jackusie, że nie darzą oni nas zbytnim szacunkiem. No, ale chodźmy.
- Nie, przegląd dokończę później, mam jeszcze ważne sprawy do załatwienia na mieście. Na chwilę obecną wystarczy mi to, co do tej pory widziałem. Bywaj Goracjuszu.

Goracjusz uśmiechnął się nieznacznie, odetchnął przy tym z ulgą i przyjął dumną postawę. Widać nie był pewny co do mojej oceny. Jednak nie rozczarował mnie, a nawet mile zaskoczył. Wszystko było zrobione prawie tak, jak gdybym osobiście był obecny przy wyposażaniu lazaretu. Mało tego już podczas mojej pierwszej w nim inspekcji miałem okazję poznać również medyczne talenty mojego pomocnika.
Trzech biedaczków - legionistów - miało wypadek na budowie bodajże drogi, nie wiem dokładnie, dwóch miało złamaną rękę, a trzeci pokiereszowane żebra. Poobijani podczas mojego przeglądu leżeli sobie w najlepsze w największej sali przeznaczonej dla lżej rannych żołnierzy. Byli nieźle opatrzeni, zapytany o nich Goracjusz odpowiedział, że nie byli aż w tak złym stanie bym musiał się do nich fatygować. Przekazane mi przez Tyberiusa niewolnice krzątały się przy nich. Byli przecież na razie moimi jedynymi pacjentami. Nakazałem jednej z nich by rozpaliła ogień, zagotowała wody i podała zaparzone zioła na wzmocnienie rannym legionistom. Efiriaszowi natomiast, by przyniósł do naszej lecznicy nieco ziół ze swego domu. Muszą przecież jakieś być pod ręką.
- Goracjuszu - powiedziałem - ty natomiast chodź ze mną, muszę z tobą pomówić.
Weszliśmy do mego gabinetu pełniącego również funkcję magazynu. Znajdował się on w północno-zachodnim rogu budynku. Na północ wychodziło z niego jedno, a na zachód dwa okna. Na wprost wejścia od strony sali zabiegowej stał solidny cedrowy stół, na prawo od niego, w rogu pokoju łóżko. Na lewo zaś potężny regał sięgający aż do stropu, na którym leżały prześcieradła i bandaże. Od razu zwracała ona uwagę każdego, kto wchodził do pomieszczenia, w przeciwieństwie do innych mniejszych regałów porozstawianych pod ścianami. Pamiętam, że gdy pierwszy raz tu dziś wszedłem, od razu przyszły mi na myśl biblioteki Rzymu.
- Pamiętasz, Goracjuszu jak przestrzegałeś mnie przed Efiriaszem?
- Tak panie pamiętam. Czy coś się stało?
- Nie, nic takiego. - uspokoiłem pomocnika - Należy cię chwalić za ostrożność Goracjuszu, ale w sprawie tego zielarza nie miałeś racji. Pomówiłem o nim z Tyberiuszem. Odparł on mianowicie, że słyszał o nim same dobre rzeczy i że możemy być o niego spokojni.
- Jeżeli sam Tyberius, pan mój tak powiedział, to wiedz Jackusie, że mnie bardzo uspokoiłeś.
- Dlaczego Goracjuszu nie zostałeś medykiem? Po tym co zrobiłeś widzę, że nadawałbyś się do tego fachu.
Żołnierz stanął jak osłupiały, widocznie bardzo zdziwiony moim pytaniem.
- Ja panie? - powiedział po chwili milczenia.
- Tak ty. Świetnie urządziłeś ten lazaret, a i z opatrzeniem rannych poradziłeś sobie całkiem, całkiem.
- Ja jestem tylko synem namiestnika winnicy. Ojciec mój pilnował interesów jakiegoś bogatego Rzymianina. Jako mały chłopiec chodziłem pomiędzy winoroślami i bawiłem się z chłopskimi dziećmi. Byłem jedynakiem. Matka moja, niech ją bogowie maja w opiece, odeszła przy porodzie mego brata, którego tez nie udało się uratować. Ledwie ją pamiętam... - w tym momencie zamyślił się, lecz po chwili znów kontynuował swą opowieść - Nie raz widziałem jak opatrywano chłopów w winnicy. Mogłem wejść prawie wszędzie, przecież nikt nie ruszyłby syna nadzorcy. Minęło mi tak błogo kilka lat. Aż kiedyś do mojego ojca przybył mój sporo starszy kuzyn. Był legionistą. Zaproponował ojcu, że może mnie wziąć niedługo pod swe skrzydła i zrobić ze mnie żołnierza. Ojciec z początku sceptycznie podchodził do jego propozycji, ale po roku...
Przerwał tu, gdyż usłyszał coś na zewnątrz. Po chwili i ja usłyszałem jakąś wrzawę. Wyszliśmy obaj drugimi drzwiami do centralnego pomieszczenia i skierowaliśmy się w stronę wyjścia, by rozpoznać przyczynę krzyków. Ledwo wyszliśmy na zewnątrz, a tuż przed nami stanęła rozwrzeszczana banda legionistów nieśli oni jednego ze swych towarzyszy - był zakrwawiony, a z jego boku coś wystawało.
- Wnieście go szybko! - wykrzyknąłem. - Za mną! Ty żołnierzy do mnie!. - natychmiast przywołany przyskoczył do mnie.
- Ave!
- Co mu się stało? - zapytałem.
- IV kohorta odbywała ćwiczenia w rzucie pilum. Wszystko przebiegało bardzo sprawnie... do pewnego momentu. Temu tutaj pilum wyślizgnął się z ręki i poleciał niedaleko. Głupiec pobiegł za włócznią i został trafiony przez innego.
- Goracjuszu! Idź rozgrzej w ogniu sztylet i pręt do przypalania ran. Szybko!
- Połóżcie go na tym stole i przytrzymajcie. Tylko mocno! - wykrzyknąłem.
- zagotuj więcej wody! Wygotuj kilka bandaży! - krzyknąłem do niewolnicy.
Biedak darł się wniebogłosy. Ja opłukałem sobie ręce w gorącej wodzie, a ponieważ narzędzia jeszcze się nie rozgrzały przyjrzałem się temu, co wystawało z boku nieszczęśnika. Na moje niewprawne oko był to grot włóczni i chyba próbowano go wyjąć. Na szczęście dla rannego któryś z towarzyszy zachował zimną krew i przerwał te próby. Złamali więc włócznię i przynieśli go do mnie. Obawiałem się, czy aby ostrze nie przebiło wątroby lub któregoś z innych trzewi. - Wtedy miałby małe szanse przeżycia, wykrwawiłby się niezawodnie. Goracjusz podał legioniście zwiniętą w rulon szmatę do zagryzienia. Następnie przyniósł rozgrzane narzędzia. Poinstruowałem go co do planowanego toku leczenia i zabrałem się do dzieła. Spróbowałem wyjąć delikatnie ostrze z ciała, jednak stawiło ono opór. Pomyślałem, że zaczepiło się o żebra.
- Goracjuszu przynieś sztylet i ciepłe, ale nie gorące obcęgi muszę rozszerzyć żebra.
- Proszę - usłyszałem po chwili.
Rozciąłem skórę rannego przy ostrzu, by zobaczyć żebra. Krew polała się nieco bardziej. Postanowiłem działać szybko. Złapałem jedno z żeber i lekko je odchyliłem. Biedaczek wrzasnął z bólu. Kazałem go mocniej trzymać i delikatnie przekręciłem włócznię. Usłyszałem w tej chwili ciche pyknięcie i ostrze pilum wysunęło się już bez oporów, ale za nim wypłynęło z rany sporo krwi. Natychmiast też oddałem je Goracjuszowi, wziąłem gorący pręt i przyłożyłem do rany. Legionista zawył teraz jak zwierz zaszczuty w norze, a do nas dotarł zapach palonej skóry. Biedak stracił przytomność. Przyłożyłem do rany papkę ze startych przed chwilą ziół zmieszanych z łojem bawolim, gdyż innego jeszcze nie miałem. Przyglądałem się przez chwilę brzuchowi legionisty, by zobaczyć czy nie napełnia się krwią. Wszystko jednak wyglądało dobrze, więc zabrałem się za obwijanie nieboraka wygotowanymi przez niewolnicę bandażami. W tej samej chwili wrócił Efiriasz. Oddałem Goracjuszowi tkaniny i ruszyłem do nowo przybyłego. Powiedziałem by przygotował jakieś zioła od bólu i na wzmocnienie, następnie wróciłem do rannego. Kiedy skończyliśmy ze wszystkim zanieśliśmy wspólnie żołdaka do sali dla ciężko chorych. Było w niej 10 łóżek i zaczynało tu już się robić ciemno, gdyż operacja zajęła nam trochę czasu i zbliżało się do zachodu słońca, a w oknach pomieszczenia znajdowały się lniane zasłony. Położyliśmy chorego na najbliższym łóżku. Goracjusz wyprowadził żołnierzy, a ja odezwałem się do Tarechel - jednej z niewolnic, która bez przerwy nam towarzyszyła przy operacji.
- Siedź tu przy nim przez noc gdyby się obudził i pluł krwią powiedz to Goracjuszowi i przybiegnij po mnie. Jeżeli zaś tak nie będzie podgrzej nieco zioła, które kazałem przygotować Efiriaszowi i podaj je naszemu pacjentowi.
Służka kiwnęła głową na znak aprobaty. Postałem jeszcze chwilę przy łóżku legionisty i wyszedłem do pokoju zabiegowego. Krzątał się tam Goracjusz kierując służkami w robieniu porządków. Gdy mnie zobaczył przystąpił do mnie i zagadnął.
- Źle z nim Jackusie, prawda?
- Masz rację. Jednak wygląda mi na silnego mężczyznę, a rana nie wydała mi się śmiertelną, ale zobaczymy co się będzie działo w nocy.
- Mam zostać tu i czuwać?
- Nie idź do mojego pokoju i połóż się. Przy rannym będzie czuwać Tarechel.
- Tak zrobię.
- Miejmy nadzieję, że ten chłopak ma więcej szczęścia niż rozumu - powiedziałem wychodząc.

Wracając do domu wstąpiłem jeszcze do Tyberiusza, by poinformować go o pierwszym poważniejszym zabiegu przeprowadzonym w naszym lazarecie. Jednak pełniący przed jego komnatami strażnik oschle poinformował mnie, że Tyberiusz gdzieś wyszedł. Widząc, że nic się więcej od legionisty nie dowiem zszedłem do kantyny. Tu jednak czekała mnie kolejna niespodzianka, gdyż pełna i gwarna zwykle gospoda garnizonowa tym razem świeciła pustkami. Zagadnąłem starego człowieka, który siedział przy stole obok wejścia do kuchni.
- Gdzież to wszyscy wybyli? - Wiesz może dziadku?
- Nu, pane. Ja nic nie wiedzieć, nic a nic - mamrocząc szybko wybiegł do kuchni.
Z wnętrza dało się słyszeć jakieś szemranie, a po chwili stanęła przede mną młoda dziewka i spytała.
- Potrzeba czegoś panu? - powiedziała nieśmiało cały czas wbijając wzrok w podłogę.
- Przynieś mi kielich wina - odpowiedziałem - a... i jednego podpłomyka też możesz przynieść.
Dziewka skinęła głowa i natychmiast zniknęła ciemnym otworze kuchennych drzwi. Rozejrzałem się raz jeszcze, usiadłem przy najczystszym stole i czekałem na wino. Długo to nie trwało, bo chwilę po tym jak usiadłem dziewka zjawiła się znów przy mnie z dzbanem. Nalała wina do kielicha i położyła go razem z plackiem przede mną.
Chciałem ją zagadnąć o tą pustkę, ale tak szybo zniknęła, jak się pojawiła - dzika dziewczyna - pomyślałem.
Gdy wypiłem i zjadłem udałem się do swych komnat. Tam musiało na mnie podziałać zmęczenie dnia albo wino było dość mocne, bo natychmiast zasnąłem.

Rano zbudziły mnie rozkazy wykrzykiwane przez setnika na placu koszar. Wyjrzałem, ale przez okno mojej sypialni nie wiele było widać. Dopiero teraz spostrzegłem, że sen przyszedł nagle gdyż byłem w pełnym rynsztunku. Zawołałem na służkę, kazałem sobie przynieść coś na śniadanie, zjadłem i udałem się do Tyberiusa. Tym razem znów go nie było, ale dowiedziałem się chociaż, że jest na placu centralnym koszar. Udałem się tam więc. Zanim go znalazłem mijałem legionistów ustawionych w szeregach na baczność i niecierpliwie rozglądających się. Doszedłem wreszcie do namiotu, a raczej wiaty z rozciągniętych płócien, pod którymi siedział Tyberiusz.
- Ave Tyberiuszu! - powiedziałem.
- Ave - odparł bez entuzjazmu.
- Cóż to za musztrę urządzasz legionistom? Czyś ty ich tak trzymał przez całą noc? - spytałem z lekkim uśmiechem na twarzy - byłem wczoraj wieczorem u ciebie, ale cię nie zastałem.
- Odejdźcie - zwrócił się do stojących obok żołnierzy i sług - Nie - odpowiedział na moje pytanie szorstko dopiero gdy tamci nieco się oddalili. - Wczoraj opatrywałeś rannego legionistę.
- A, tak... - odparłem.
- Udałem się w tej sprawie wieczorem do setnika, który nadzorował ćwiczenia. A reszcie ludzi poleciłem zebrać swe kohorty w garnizonach.
- A to dlatego gospoda była pusta - pomyślałem.
- Gdy go skończyłem przesłuchiwać, a było juz po drugiej straży - dodał - wracałem do siebie przybiegła jedna z niewolnic z twojego szpitala wrzeszcząc na całe gardło. Krzyczała coś bełkocząc niezrozumiale. W końcu uspokoiła się nieco i powiedziała byśmy za nią poszli. Zabrałem kilku ludzi i udaliśmy się do lazaretu. Gdy tam weszliśmy Goracjusz podnosił się z ziemi, trzymając za głowę.
- Co się stało? - przerwałem mu.
- Dostał czymś w głowę i stracił przytomność - kontynuował. - Służka powiedziała, że usłyszała szmer za oknem więc poszła zbudzić Goracjusza, ten wyszedł pierwszy. Powiedział, że tyle pamięta. Służka, ta Tarechel gdy usłyszała hałas schowała się za zasłoną. Powiedziała później, że widziała dwóch ludzi i leżącego na ziemi Goracjusza. Bała sie wyjść i dopiero spory czas po tym jak wszystko ucichło wyszła i z tym co zobaczyła natychmiast udała się do mnie.
- Co się stało? - prawie krzyknąłem ze zdenerwowania.
- Ten legionista którego opatrywałeś... nie żyje. - powiedział ściszając głos.
- Jak to? Rana była zbyt poważna... eee coś mi tu nie gra - odparłem zdziwiony.
- Nie. Podejrzewam, że ktoś przyszedł upewnić się, że ten legionista nie dożyje świtu - kontynuował dalej prawie szeptem. - Inaczej po co ktoś ogłuszałby Goracjusza.
- Sugerujesz, że ktoś go dobił? - spytałem prawie wstrząśnięty.
Tyberusz przez chwilę nic nie mówił, rozejrzał się czy nikt nie podsłuchuje, nachylił się do mnie i wyszeptał.
- Ten legionista był... pretorianinem ktoś przysłał go tu z samego Rzymu dwa dni temu. Dokładnie nie wiem w jakim celu, ale wydaje mi się, że to coś poważnego - odetchnął ciężko kończąc.
- Myślisz, że tamto zajście też mogło nie być wypadkiem? - spytałem też ściszając głos.
- Tak sądzę. Wolę to szybko wyjaśnić zanim zjawi się tu prefekt, lub któryś z pretorów. Dlatego zebrałem ich na dziedzińcu w środku nocy - odrzekł już spokojniej i nieco głośniej. - Ty od tej pory będziesz musiał mieć oczy szeroko otwarte. Może czegoś się dowiesz.
- No nie wiem - jakoś ludzie nie chcą ze mną rozmawiać.
Pomyślałem, że to dziwne, że nawet żyd zajmujący się gospodą wiedział więcej o zamieszaniu niż ja. po chwili przyszło mi do głowy, że musiałem mocno spać skoro nie słyszałem całego tego nocnego zamieszania.

* * * * * * * * * *


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Orgrim
Mędrzec Imperium



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram

PostWysłany: Sob 16:07, 05 Sie 2006 Powrót do góry

A więc przeczytałem Smile Wybacz Thornvallu - trochę to trwało, bo nie miałem dość czasu, ale już przeczytałem. Mówisz, że dawno to pisałeś? Mam nieco zastrzeżeń, ale ogólne wrażenie bardzo dabre.
To co w całości opowiadania doskwiera mi najbardziej, to 'pamiętnikowy styl' wypowiedzi - strasznie streszczona jest pierwsza połowa historii i momentami odnosiłem wrażenie, że jest zupełnie niepotrzebna... Druga sprawa to brak jakiegokolwiek określenia upływu czasu - czytając historię przybycia do syrii nie miałem pojęcia czy trwała dzień, tydzień, czy rok. Neutral

Twój język natomiast i składnia zdań są bardzo dobre. Piszesz sensownie, używasz odpowiedniego, zgodnego z realiami słownictwa i wogóle bardzo mi się to podoba. Smile
Z mojego tradycyjnego i upierdliwego czepialstwa muszę się pochwalić tym, co wyszukałem:

zmiana formy imienia - "Tyberius" odmieniałeś jako "Tyberiuszu", a powinno być "Tyberiusie"Smile (wogóle mieszałeś z formą tego imienia Tyberius/Tyberiusz)

"po lewo ustawiliśmy na środku stół" - to nie jest dobra forma Wink powinno być "po lewej"

"sprawy do załatwienia na mieście" to kolokwializm -> " w mieście"

"dwóch miało złamaną rękę" - nie dobra konstrukcja, źle to brzmi - sam przyznasz... Wink

Koniec tekstu jest intrygujący - szkoda, że nie ma ciągu dalszego (jest?), bo chętnie bym poznał dalsze losy Jackusa (cool imię!) Razz

pozdrawiam i zachęcam do chwalenia się dalej swoją twórczością - jest czym, Thornvallu!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Thornvall
Mędrzec Imperium



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Północne Krainy

PostWysłany: Sob 22:11, 05 Sie 2006 Powrót do góry

Dzięki za ocenę Orgrimie. Wink

Co prawda nie ma dalszej części, bo też nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę to publikował. Do tego doszło jeszcze, że dość często zmieniałem w tamtym czasie zainteresowania...

Teraz mam w myślach już przynajmniej 2 historie i prędzej one się ukażą, ale jak co to mógłbym spróbować dopisać zakończenie opowiadania, ale już zapomniałem jaki miał być ciąg dalszy, a próbowanie od nowa mogło by juz nie przynieść zamierzonego efektu...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Orgrim
Mędrzec Imperium



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram

PostWysłany: Sob 23:32, 05 Sie 2006 Powrót do góry

wiem, rozumiem to bardzo dobrze Wink

ale jak na stary tekst to i tak jestem pod wrazeniem Smile
jak tylko cos nowego zdecydujesz sie wrzucic - daj mi znac


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin